Rejestracja
•
Szukaj
•
FAQ
•
Użytkownicy
•
Grupy
•
Galerie
•
Zaloguj
Forum www.zhppolice.fora.pl Strona Główna
»
Pląsy
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Add image to post
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
ZHP
----------------
Harcerskie Sparwy
Drużyny i Gromady Zuchowe
Wycieczki, biwaki i imprezy.
Pląsy
Myśli...
Kronika Szczepu
PODGAJE 2009
Władze forum
Bazy ZHP
Regulaminy, wymagania
Przegląd tematu
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
longer
Wysłany: Śro 14:22, 01 Paź 2008
Temat postu:
Cała opowieść znajduje się już na forum.
longer
Wysłany: Śro 22:02, 18 Cze 2008
Temat postu:
W pierwszym poście pojawiło się VI dotychczas opublikowanych rozdziałów.
longer
Wysłany: Nie 17:11, 04 Maj 2008
Temat postu:
Do bicia kasy jest zbyt słaba, ale dla osób zwykłych jest niezła.
Raziel
Wysłany: Nie 16:44, 04 Maj 2008
Temat postu:
Świetna praca i też świetnie zachowany klimat (...Za 2 pełne cykle księżyca...) Napisz taką książke i bedziesz bił kase
longer
Wysłany: Nie 13:47, 04 Maj 2008
Temat postu: Moja opowieść: "Opowieść o człowieku zwanym Alechandro:
Dla umilenia pobytu na forum proponuje umieszczać swoje prace literackie.
"Opowieść o Alechandro"
ROZDZIAŁ I
Pewnego dnia w maleńkiej wiosce koło rzeki Kumkwat na swiat przyszedł mały chłopczyk. Wszyscy z niecierpliwością czekali na jego narodzina, ponieważ po kontynencie krązyła legenda, że nad tą właśnie rzeką i tego dnia ma się narodzić wybawiciel, a zarazem nowy władca, który miał połączyć wszystkie rzeczne plemiona w jedność, tworząc kraj, w którym miało zabraknąć wojen i waśni między pobratymcami, a tak właśnie to było do tej pory.
Rodzice nadali mu dziwne imię, jak na ten region świata, Alechandro. Już w momencie narodzin wszystko wskazywało, że to właśnie on, bo nie płakał jak inne dzieci po opuszczeniu łona matki, a wręcz przeciwnie uśmiechał się. Mieszkańcy Enerfet, bo tak zwała się owa wioska, byli ludźmi biednym, ale posiadali pewną bardzo cenną rzecz, wiedzę.
Wszyscy uczyli małego i nie znającego życia ani świata Alechandro. Niestety każdy rośnie i z czasem wiedza osadników już nie wystarczała, dlatego młodzieniec postanowił wybrać się do Europy.
Nie było mu tam łatwo, ponieważ wyróżniał się swą budową i kolorem skóry od innych. Jego wygląd charakteryzowały nad wyraz długie ręce i silne, umięśnione nogi. Po kilku miesiącach poszukiwań znalazł w końcu szkołę, której szukał, była to szkoła rycerska, lecz niestety dostać się do niej było jeszcze trudniej niż ją znaleźć. Przyjmowano tylko z rodowodem, zdarzała się czasami, że robiono wyjątek dla uzdolnionych.
Alechandro nie posiadał szlacheckiego urodzenia, więć zaczął liczyć na szczęście.
Pewnego razu przechadzał się uliczkami miasta i zauważył zbiorowisko ludzi, dało się słyszeć jak jakiś mężczyzna coś głośno obwieszcza, a raczej nawołuje:
- Wór złota dla tego, który pokona mnie w walce na miecze!- Rzecz jasna były to drewniane miecze, żeby nikomu nie stałą się krzywda. Alechandra zainteresowało to bardzo, bo potrzebował pieniędzy, podszedł bliżej i ujrzał niskiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. niestety nigdy nie trzymał w ręku miecza, a co dopiero mówić o walce.
- Ja przyjmę twoje wyzwanie - rzekła Alechandro chociaż zrobił to tylko dlatego, że miecze były drewiane.
- Proszę bardzo młodzieńcze, sądzę, że nie brak Ci odwagi. Jakim orężem chcesz walczyć krótkim czy długim?
- A co byś mi radził?
- Patrząc na Ciebie..proponowałbym krótki - z uśmiechem rzekł mężczyzna.
- W takim razie chcę długi - odparł młodzieniec
- No! Widzę, że znasz się na szermierce.
- Raczej na życiu i ludziach panie. Zacznijmy już tę walkę, bo lud się niecierpliwi.
C.d
I zaczęli, stary rycerz nie spodziewał się takiego oporu ze strony nowicjusza. Bitka była pełna wrażeń i trwała całe dziesięć minut, publika była zadowolona i nagrodziła ich brawami.
- To była piękna walka chłopcze, nie zechciałbyś wstąpić do mojej szkoły, masz ogromny talent. - rzekł rycerz i założyciel szkoły wybranej przez Alechandra.
- Z przyjemnością o panie, ale nie mam czym zapłacić. - ze smutkiem stwierdził młodzieniec.
- Nie szkodzi dla Ciebie zrobię wyjątek, przez pierwsze dwie pełnie, a potem pieniądze same przyjdą.
Obaj udali się do szkoły odpocząć po tak ciężkim pojedynku.
Następnego ranka Alechandro zaczął trening, z początku sprawiało mu to sporo problemów, ale koledzy widząc jego starania pomagali mu i tłumaczyli co i jak.
Jego ulubionym ćwiczeniem były sparingi, bo to wychodziło mu najlepiej.
Tak właściwie wszyscy się dziwili czemu, bo w treningach z kukłą zachowuje się zupełnie inaczej niż w walce na żywo.
Trener powiedział, że jest on stworzony do wojny. Mistrz szermierki wzmocnił jego ręce i wykorzystując długość jego rąk przydzielił mu długi szeroki miecz, co okozało się świetną decyzją, bo władał on nim trzymając go w jednej ręce. Młodzieniec sam był bardzo zaskoczony swoimi zdolnościami, bo nie wiedział jaki los ma pisany.
Po paru długich i ciężkich miesiącach Alechandro stał się najlepszym rycerzem w swojej kategorii.
Siódmego dnia piętnastego miesiąca pobytu wybawiciela w mieście na plac przybył posłaniec króla Romuela.
- Słuchajcie wszyscy tu zebrani i wieści moje przekażnie tym, których tu nie ma. Za dwa pełne cykle księżyca odbędzie się turniej rycerski w mieście królewskim o tytuł margrabii. - takie słowa dotarły również do uszu obecnych i tych w pracy, i domach. Wieść ta dotarłą również do szkoły Royal Knights of Black Dog. Członkiem i nowym mistrzem broni dwuręcznej w tej szkole był Alechandro, a ów Black Dog to pseudonim, pod którym był znany rycerz dzięki, któremu młodzieniec dostał się do szkoły.
- Weźmiesz udział w tych zawodach jako nasz reprezentant. - rzekł Black do Alecha, koledzy specjalnie skrócili mu imię, żeby można było szybciej ja wymawiać.
- Ależ Black przecież wiesz, że ja walczę tylko dwuręcznym mieczem. - odparł młodzieniec.
- Spokojnie, przecież nie musisz startować w każdej z kategorii. Jest tylko jeden problem z twoim wiekiem. - z troską stwierdza rycerz
- A to czemu? Czyż nie jestem już młodzieńcem - odpowiada zbulwersowany młodzian.
- Właśnie o tym mówię. Musisz osiągnąć wiek dorosłości.
- Czyż, poseł nie powiedział: dwa pełne cykle.
- Takież właśnie były jego słowa.
- To problemu już nie ma panie; bo pod koniec; trzy dni przed upłynięciem drugiego cyklu, osiągnę ten wiek.
Rzeczywiście jest jak mówił Alechandro. Tuż przed samym turniejem skończy on szesnaście lat, co było barierą dorosłości.
Droga do stolicy jest długa i zdarzają się liczne grabierze, dlatego Dog postanowił, że pojadą w piątkę oraz wóz. Drużyna jaką wybrał to on sam, dwóch łucznikó, jeden wojownik z krótkim miecze i Alechandro, oczywiście wóz zabierał namiot zbroje i oręż.
ROZDZIAŁ II
Wyruszyli z samego rana. Łucznicy jechali na szybkich, smukłych koniach, które były specjalnie dla nich szkolone. Black, Alechandro i rycerz z krótkim mieczem poruszali się na silnych i potężnie zbudowanych wierzchowcach, wóz był ciągniety przez dwa niskie, krępe konie, które bardzo przypominały pospolite konie wykorzystywane do pracy w polu. Każdy z wierzchowców był w pancerzu chroniącym łeb i kopyta przy boku znajdował się bukłak z wodą, po drugiej zaś stronie widniał herb szkoł. Symbol ten przedstawiał dwóch rycerzy za skrzyżowanymi mieczami na tle zachodzącego słońca.
- Panie może zatrzymamy się na chwilę w tej gospodzie, żeby konie odpoczęły - rzekł rycerz na białym koniu, widząc zbliżającą się karczmę. Byłą to duża, dość stara, drewniana budowla, z komina unosił się biały dym, który zawsze świadczył o dobroci gospodarza.
- Tak to jest dobry pomysł, nam też przyda się chwila wytchnienia - odrzekł Black. Weszli do środka i ku ich zdziwieniu okazało się, że gospoda jest bogato zdobiona co świadczyło o dużej i częstej bytnmości gości, tym razem również było tłoczno.
Gospodzin wskazał mężom stół przy, którym mogli spocząc. Zamówili sobie dziczyznę i po jednym kuflu piwa, te miały pojemność trzech nircji, czyli półtora litra.
Nikt z obecnych w oberży nie zwracał by uwagi na nich, gdyby nie fakt, że Alechandro przedzielił dzika na pół swoim dużym mieczem nie uszkadzając przy tym ani talerza, ani stołu. Zaskoczyło to wszystkich oprócz jednego mężczyzny, który siedział w kącie z kapturem na głowie.
- Widzę, że nie zrobiło to na tobie wrażenia nieznajomy - powiedział Alech zbliżając się do tajemniczego człowieka.
- Prawdę mówisz panie, otóż też tak potrafię - spokojnie odparł zakapturzony jegomość.
- Czyżby, to może zaprezentujemy tutaj obecnym nasze umiejętności.
- Z wielką przyjemnościś, ale szkoda tylu dzików.
- Doprawdy zabawny z ciebie człowiek, wykorzystamy drwa i przy okazji zapewnimy opał panu tej gospody - rzekł rozweselony Alechandro.
- Niechaj, więc tak będzie. Pozwól wprzód się posilić i sam też to zrób.
Po posiłku spotkali się obaj przed gospodą. Dwóch łuczników przygotowało po dziesięć drew dla każdego. Umówili się, że każdy ma paść od innego cięcia i w jak najszybszym czasie, ale tak, żeny nie zniszczyć podstawy, na której były one umieszczone.
-Gotów...start! - dałs ygnał jeden za strzelcó. Zaczęli równo, pierwsze cięcia szły błyskawicznie, kolejne też nie zawiodły oczekiwań. Rodzaje posunięc miecza były bardzo różne boczne, skośne, od góry, pchnięcia. Wielkiem zaskoczeniem było gdy obaj skończyli w tym samym czasie stosując ten sam styl cięcia.
- Za prawdę jesteś świetny nieznajomy - z zachwytem wyrzucił z siebie Alech
- teraz nie mogę pozwolić byś nie znał mojego imienia, nie potym com właśnie ujrzał. Mówią mi sir Robert. Z takimi umiejętnościami winneś udać się na turniej do stolicy - rzekł Robert.
- Właśnie się tam wybieramy z moimi kompanami.
- To znaczy, że jeszcze się spotkamy, tym czasem żegnajcie muszę już ruszać w drogę. W ten sposób Alechandro zyskał przyjeciela i rywala.
Słońce zaczęło już schodzić ze sklepienia niebiańskiego. Wszyscy goście opuścili już gospodę, nawet Alechandro ze swoimi druhami był już poza zasięgiem jej latarni.
Z racji póżnej godziny i nieskończonej ciemności rozbili obóz. Dwa namioty i rozpalone ognisko. Każdy z namiotóe był w kolorach szkoły, srebrno-zielone plandeki ozdabiał herb. Dl abezpieczeństwa zaciągnęli warty, zmienieając się co godzine. W ten sposób każdy mógł wypocząć, a przy tym czus się spokojnie. Pobudka została wyznaczona na wczesną godzinę, bo musielie nadrobić czas poświęcony zabawie w gospodzie. Po niespełna pięcie godzinach jazdy zobaczyli coś, czego nigdu by się nie spodziewali. Przed nimi leżał poturbowany sir Robert.
- Robert! Co się tu u diabła stało? - z niepokojem zacżał Alech.
- Napadli mnie, było ich pięciu, zabrali konia. żywność i miecz - ze złością odparł Robert.
- Wiesz, w którą stroną się udali? - spytał Black.
- Tak, wyruszyli na zachód.
- Nadłożymy trochę drogi, ale musimy ich dorwać!- za złością stwierdził Alechandro.
-Chłopaki pomóżcie Robertowi wsiąć na wóz - powiedział Dog patrząc na łuczników. Gdy wszystko było gotowe ruszyli w ślad za bandytami. Alechandro również jechał w wozie, żeby opatrzyć razny kolegi, zrobił to na tyle dobrze, że Robert przestał odczuwać ból i w razie potrzeby mógł sięgnąć po broń, ale tylko jednoręczną. O zmierzchu dotarli oni w końcu do obozu tych łajdaków. Black wysłał rycerze n azwiad. Po dwóch godzinach wrócił i powiedział jak wygląda sytuacja. To co usłyszeli wcale nie poprawiło im humorów, no może nie licząc Alechandra, który na wieść, że jest iche dziesiątka - uśmiechnął się. Niestety atak frontalny odpadał całkowicie, ale ekipa Blacka'a potrafiła sobie radzić nawet w beznadziejnych sytuacjach. Alech też użył swojej wiedzy by opracować plan ataku.
- Black mam pomysł jak możemy ich załatwić.
- No słucham - z zainteresowanie rzekł Dog
- Chłopaki - zwrócił się Alechandro do strzelców - z jakiej odległości jesteście w stanie trafić we wskazany cel?
- Z dwustu metrów - odpowiedzieli chórem.
- Świetnie to chciałem usłyczeć.
Wszyscy zastanawiali się co on też zamierza. Alechandro na boku opowiedział Black'woi co knuje, spodobał się mu ten pomysł. Alech rozstawił wszystkich łuczników n apozycjach w bezpiecznej odległości od wroga, zapewniającej jednak możliwość zabicia nieprzyjaciela. Sam obstawił jedną z dróg dojazdowych, a Black'a z drugim rycerzem posłał na przeciwną ścieżką. Na zna łucznicy zaczęli atak ściągając przy tymm dwóch zbirów, ale pozostala część wcale nie zaczęła uciekać w popłochu, tylko z rozwagą zaczęła szarżować na trzech rycerzy. Alechandro bez problemu poradził z dwójką, która do niego podbiegła. Jednemu poprostu odciął głowę, ale drugiego podzielił dwoma ruchami na cztery części. Black miał troszkę więcej problemó, ale również wyszedł bez szwanku przy okazji masakrując płytkimi cięciamu ciała drani. następnie trójka znajdująca się na dola przeszukała obóa i odnaleźli miecz, sakwę oraz konia sir Roberta, który tym razem stwierdził, że jednak wybierze się z nimi w dalszą podróż, wszak w grupie siłą, co Alechndro udowodnił w dzisiejszej potyczce. Zmordowani po długiej podrózy, rozstawili obóz i poszli spać.
ROZDZIAŁ III
Kolejny poranek był bardzo mglisty, mimo że rosa na ściółce leśnej była dość obfita co było zaprzeczeniem tak gęstej i mocnej mgły. Pobudce naszych bohaterów towarzyszył zapach, nie byle jaki.
Powodował on straszliwy niepokój u koni, które w nerwach zaczęły rżeć i wierzgać kopytami tak głośno, że zerwały Alechandra i jego kompanów z łóżek. Wybiegli czym prędzej z namiotów, by sprawdzić co tak mogło zdenerwować wierzchowce, lecz zanim zdąrzyli dojść do koni poczuli swąd palonych ubrań i - ciężko było im wskazać co to za zapach, lecz po chwili wszyscy już byli przekonani, że są to palone ludzkie ciała. Dosłyszeli oni również krzyk i szyderczy śmiech. Zerwali się biegiem w kierunku, z którego dochodził śmród i hałas. Niestety po przybyciu na miejsce nie zastali żywej duszy, a ich oczom ukazał się straszny widok.
Cała wioska została zrównana z ziemią, każdy dom, ogródek czy zagroda zostały totalnie rozwalone, że tylko po kształcie można się było domyślać jaka budowla stała w danym miejscu, na środku znajdował się stos ułożony z ludzkich ciał, dało się jeszcze odróżnić fragmenty twarzy od popiołu. Widok ten był tak straszny, że woźnica nie wytrzymał i zwrócił całą wczorajszą kolację, a zaraz potem zbladł jak ściana i zemdlał.
Alechandro widząc jego reakcję przypomniał sobie jak wyglądała jego pierwsza walka w życiu przy użyciu broni, a wygładało to tak:
Alechandro zaskoczony szybkością ruchów przeciwnika ledwo uniknął trzech pierwszych ciosów, a czwarty parując. Zadowolony z poziomu umiejętności rywala, mężczyzna zamierza zadać silny cioś w bok młodzieńca, ten wykorzystując zamach przeciwnika wykonuje podcięcia, jednak rycerz szybko odskakuje tym samym unika sprytnego ciosu przeciwnika, następnie wyprowadza serię cięzkich uderzeń, Alechandro zostaje trafiony przez jedno znich, ale nie pozostaje długo dłużny. Niemal, że w tym samym momencie wykonuje pchnięcie w przód i tym razem jego miecz sięgnął celu. Niestety było ono zbyt słabe. Walka trwała nada, wymiana ciosów odbywała się w niesamowitym tępie. Ludność z podziwem ją śledziła. Obaj zakończyli potężnym uderzeniem w bok przeciwnika, które aż zachwiało jego równowagą.
Black wraz z chłopakami pozbierali woźnicę z ziemi i ocucili go. Gdy odchodzili usłyczeli ciche szlochanie małej dziewczynki, Alechandro kierując się słuchem odnalazł ją ukrytą w krzakach tuż poza wioską. Nie mogli jej o nic spytać, bo było im żal biednego dziecka - jedyne co mogli zrobić to zabrać ją ze sobą co uczyli z wielką ochotą.
Do rozpoczęcia się turnieju pozostały już tylko cztery dni. Słońce świeciło jasno i było bardzo ciepło, nawet cień drzew nie dostarczał potrzebnej ochłody, a korony ich był niewzruszone przez wiatr. Powoli zbliżali się do stolicy, mury mista stawały się coraz większe, baszty zamkowe rosły w oczach. Najwyższym punktem byłą wieża kościoła. W miarę zbliżania, dało się rozróżnić poszczególne szczególny, przy bramie stało dwóch strażników z halabardami, na murach spacerowali kusznicy, a w lukach murowych widniały działa.
Alechandro wraz z kompanami przejechał przez bramę, ulica byłą brukowana, zabudowa ścisła i kamienna, arena turniejowa znajdowała się na środku, była ogromna, plac dookoła niej został wyłożony marmurem.
Podczas, dgy Alec zwiedzał stolicę Black zapisał go do zawodów i zajął się przygotowaniem stanowsika, rozbicie namiotu złożenie broni w magazynie wyznaczonym dl aich szkoł oraz znalezieniem odpowiedniego miejsca do noclegu.
Po dwóch godzinach wszyscy spotkali się przed karczmą, zachwycałą swoim wystrojem, na ścianach wisiały wypchane głowy zwierząt oraz poroża jeleni. Stoły były własnoręcznie robione z drzewa bukowego, krzesła były róznież starannia wykonane i bogato zdobione. Ławy stojące pod ścianami dla odróżnienia zostały zrobione z balllli brzozowych.
Cała grupa usiadłą przy dużym stole, jedna z osób obsługujących zaraz do nich podeszła i zebrała zamówienie. Zaskoczona byłą, że ktoś może być tak głodny. Dwa dziki i dla każdego po dwie nircje piwa.
- Drodzy panowei, będzie trzeba na to trochę poczekać - rzekł zaskoczony kelner.
- Spokojnie mamy czas, a słyszeliśmy, że to najlepsze gospoda w stoli - odparł Black.
W międzyczasie znaleźli opiekę dla małej dziewczynki, bo jednak żaden z nich nie wie jak zająć się takim maleństwem.
Widok miecza nie sprawiał wrażenia na żadnych osobach, bo stolica była centrum wszelkich dróg rycerskich, każdy szanujący się rycerz chociaż raz musiał odwiedzić stolicę. Nawet, gdy myślał, że potrafi już wszystko tu dowiadywał się ile mu jeszcze brakuje.
Godzina rozpoczęcia zblizała się coraz bardziej.
Dzień zapowaidał się przyjemnie, pogoda nie groziłą deszcze, a wręcz przeciwnie, słońce i ukrop nie dawał o sobie zapomnieć. Alechandrowi taka sytuacja odpowiadał, bo pochodził z ciepłego kraju.
Herold wezwał wszystkich uczestników, publiczność i gości na arenę, oznaczało to, że zawody zaraz sie zacznę. Sir Robert stał razem z Alechandrem po lewej stronie areny w jednej trzeciej długości ściany, a za nimi stali Black z drużyną oraz namioty. Wszyscy zebrani oczekiwali na pojawienie się króla. gdy Romuel pojawił się na specjalnym podium zdobionym złotem i srebrem, obok stało trzech gwardzistów w lśniących zbrojach z herbem stolicy. Herb ten miał w sobie symbolizujący znak większych i znaczących prowincji.
Rycerze na widok króla równo padli na prawe olano, miecz stawiając przed sobą, mieli na rękojeści złozone ręce i spuszczoną głowę.
Ten widok był niesamowity, na cześć jednego człowieka pięciustem mężczyzn pochyliło głowy. Romuel odezwał się w te słowa.
- Drodzy przybyli z daleka i bliska. Pragnę was serdecznie powitać i podziękować za tak liczne przybycie do stolicy na turniej, który zorganizowałem. jak wiecie nagrodą jest mianowanie tytułem "margrabii", a dla osób, które nie pochodzę ze szlacheckiej rodziny porzewidziana jest nominacja do tytułu "don". Przez dni keidy będzie trwał turniej, stolica zapewni wam schronienie, nocleg i wyzywienie. O inne sprawy musicie zadbać sami. Życzę wszystkim miłej zabawy.
- Niech zyje król!! - chórem wydobyło się z gardeł mężczyzn.
Pierwszą czynnością jaką należało zrobić było przedstawienie uczestnikó. Alechandra - na własne zyczenie - zapowiadał Black Dog. Ceremonia otwarcia rozpoczęła się zaraz po uspokojeniu się tłumu. Nie byłu tu sporo akcji, ale zapowiedzi często wpowadzał zainteresowanie wśród słuchaczy. Miały one ważną rolę, musiały zyskać sympatię widowni dla rycerza.
Przyszła kolei na prezentację Alechandra
- Drodzy widzowie, kochane panie i mili panowie. Mam niesamowitą przyjemność zaprezentować wam rycerza jedynego w swoim rodzaju. Pochodzi on z ciepłego kraju i dzisiejsza pogoda jest dla niego jak balsam. Serce jest pełne miłości i dobroci dla małuch dzieci jak i dorosłych męzów. Ten wspaniały człowiek, o którym mówię jest wychowankiem mojej szkoły i obiecują, że nie zawiedzie waszych oczekiwań. Powitajcie brawami Alechandra! - zakończył prezentację Black. Słuchacze jescze nie mogli dojść do siebie po tak przepięknej zapowiedzi, ale przywitali Alecha gromkimi oklaskami.
Prezentacje zakończyły się wieczorem. Wszyscy udali się do swoich namiotów, by przedysktuwać taktykę i podzielić się relacjami. Następnie ułożyli głowy do snu, bo kolejny dzień jak i następne miał być bardzo ciężki.
ROZDZIAŁ IV
Dzień rozpoczął bardzo pogodnie, coć nie było zbyt ciepło. Chłopcy stajenni już przed świtem pracowali przy koniach swoich panów, czyścili oręż i polerowali zbroje. Śniadanie było podane na dworze przy długich potężnych stołach wykonanych specjalnie na tę okazję przez miejscowych drwali i cieśli. Jadło było różnorodne i wykwintne od bażantów przez kuropatwy na pieczeni z jelenia kończąc. Wszystko było przybrane warzywami i owocami. Do baraniny zostały podane różne sosy o kolorach tęczy.
Wszyscy jedli, pili i śmiali się; wydawało się, że całkowicie zapomnieli o turnieju, który dziś miał dostarczyć pierwszej rozrywki. Ucztę przerwał sygnał trąb, który wzywał na arenę. Jako pierwsi do swoich konkurencji przystąpili łucznicy i kopiści. Zadania dla strzelców były dość proste, strzał z trzech odległości, trafienie w określony cel na różnych wysokościach.
Kopiści mieli sprawę jeszcze łatwiejszą, chodziło o zdobycie jak największej ilości punktów trafiając przeciwnika lub zrzucić go z konia. Każda ze szkół mogła wystawić swojego przedstawiciela, ale Royal Knights of Black Dog zgłosili tylko Alechandra. Według informacji, które miał Black. Turniej walk rycerskich na miecze miał się rozpocząć za dwa dni i trwać przez tydzień.
Alechandro Stwierdził, że woli pochodzić po mieście i skupić się na tym po co tu przyjechał.
Gdy tak spacerował po uliczkach miasta i podziwiał jego zabudowę, natrafił na starą kapliczkę, która go bardzo zainteresowała bogactwem swej ornamentyki. Wszedł do środka i zaczął się modlić o powodzenie w życiu i szczęście w turnieju. Zauważył w kącie stare organy, które odziwo był nastrojone. Postanowił, więc zagrać jakąś pieśń i po chwili całe pomieszczenie wypałniły nuty bardzo ładnej, spokojniej i stonowanej melodii.
Nagle w drzwiach pojawiła się piękna niewiasta, we włosach miałą kwiaty, włosy miała blond opadające jej na ramiona. Suknia, w której się pojawiła była prosta i kolorowa. Z chcilą gdy pojawiła się w drzwiach świątyni, organy umilkły i spojrzenia dwójki spotkały się. Patrzyli na siebie przez chwilę po czym niewiasta uciekła.
Alechandro do dnia zawodów zastanawiał sie cóż to za piękność się pojawiła wtedy w kościele.
Godzina rozpoczęcia konkurencji jaką były walki na miecze zbliżała sie coraz bardziej. Pierwszy pojedynek Alechandro miał stoczyć z rycerzem pochodzącym z południa Europy. Stanęli na przeciw siebie. Jego rywal był rosłym, potężnym mężczyzną z dobrze rozbudowanym torsem. Na widok Alecha, wpadł w śmiech.
- Człowieczku jakim cudem chcesz wygrać turniej z taka budową ciała? - śmiejąc się spytał.
- Ten się smieje, kto się śmieje ostatni. Mam nadzieje, że dostarczymy widowni wiele wrażeń.
Na sygnał rozpoczęli pierwszą konkurencje, która polegała na ścięciu w różny sposó trzech kukieł zrobionych ze słomy. Wygrywał ten, który jako pierwszy połozył wszystkie kukły przy użyciu różnych cięć. Alechandro przeszedł to bardzo szybko wykonując cięcie ze skosku, boku i od góry. Jego przeciwnik powtórzył tensam ruch dwa razyi, mimo że skończył pierwszy to przegrał.
Kolejną i ostatnią częścią była walka, do której używano drewnianych mieczy, żeby rycerze sie nie pozabijali.
Jak można się było spodziewać Alechandro wygrał wykonując kombinaję trzech ciosów zakończonych pchnięciem.
- Teraz to ja mógłbym się smiać, lecz nie uczynię tego, bo nogdy nie wiadomo co może się zdarzyć w przyszłości - z szacunkiem zwrócił sie Alech do rywala.
- No młody pękna robota. Dobrze, że nie poturbowałeś go zbyt mocno - stwierdził zadowolony Black - dziś nie masz już więcej walk, ale jeśli chcesz to sir Robert walczy za cztery godziny.
Alechandro nie mógł przepuścić okazji, żeby przyjżeć się umiejetnościom kolegi, który mu imponował. Młodzian był zmęczony, więc postanowił sie zdrzemnąć przed pojedynkiem Roberta. Obudziłs ie akurat na zabawę. W pierwszej konkurancji był remis, co zapowiadało ciekawe widowisko.
Robert uniknął trzech pierwszych ataków, jego przeciwnik też wyprowadził go w pole. Silny atak rywala został szybko odbity, a następnie sir Robert wykonał kombinację ataków, uderzenie z boku, od góry i kończąc efektownym ciosem z obrotu tym samym wygrywając turę.
- Robert ładna walka, wspaniale złożone uderzenia, chciałbym spotkać się z Tobą w finale.
- Dziękuję i nawzajem Alechandro, zauważyłem, że pojawiło się pare sław.
- Tak, a kto taki, bo ja nie za bardzo się orientuje.
- Zawitali tu Elric von Juntingen, John Huntmilton oraz Elric of Melbern. tej trójki trzeba się obawiać najbardziej.
- A to czemu?- z ciekawością pyta Alech
- Wszyscy są generałami w armiach swojego kraju i każdy z nich ma już po dwa wygrane turnieje na swoim koncie.
- Z tego co mi tu mówisz wynika, że będzie ciekawie.
- Obyś tylko nie pożałował tych słow.
Po tej rozmowie Alechandro był bardzo rozpromieniony, że są tu tak wiśmienici rycerze, ale w jego głowie nadal siedziała owa tajemnicza niewiasta.
Kolejny dzień był bardzo pracowity dla wszystkich, bo miał przyjechać król niemiecki, którego córka, jak sam doniosł, przebywała w stolicy od dłuższego czasu. Na trybunach byłą już przygotowana loża dla niego oraz jego świty. Wszyscy rycerze przywitali go salwę gromkich oklasków lub biciem mieczami w tarcze. wtedy Alechandro zauważył tę niewiastę i serce zaczęło mu bić szybciej. Okazało się, że to ona właśnie jest tą księżniczką.
Alech miał stoczyć kolejną potyczkę ze świetnym Elriciem von Juntingen. Przed rozpoczęciem podszedł do podnóża loży monarchy niemieckiego i zwrócił się słowami do księzniczki.
- Pozwół mi o piękna dedykować tobie tę walkę i mam nadzieje, że wygram ją by spróbować czynem dorównać twej urodzie - w języku niemieckim rzekł Alechandro.
Konkurencje były takie same z tym, ze teraz do ściącia było pięć kukieł i walka byłą na prawdziwe miecze. Przez pierwszą część obaj przeszli rózno wykonując identyczne cięcia. Walka zapowiadała się na długą lecz bardzo interesującą. Nikt nie dawal szans młodemu, niedoświadczonemu wojownikowi. Na znak króla Niemiec Romualda zaczęli walczyć o awans do następnego poziomu.
Na wstepie Alechnadro został zaskoczony przez szybko serię pchnięć, na szczęście sparował je wszystkie i natychmiast wyprowadzł trzy silne uderzenia, Elric wszystkich uniknął. Kolejnych dziesięć uderzeń było wyprowadzonych przez przeciwników na zmianę i każde zatrzymywało się na ostrzu rywala. Walka wzbudzała coraz większe zainteresowanie osoba Alechandra, teraz nie było osoby pewnej wyniku. Stawało się powoli pewnym, że wygra ten bardziej wytrzymały. Kolejne uderzenie Alechandra było tak silne, że Elric wypuścił miecz z rąk, co oznaczało przegraną.
- Pani moja - zwrócił sie zmęczonym głosem do cudnej księżniczku - jak mówiłem tak uczyniłem.
- Dziękuję ci męzny pani, jak cię zwą?
- Jestem Alechndro pani.
- Zatem weś tę chustę, być mógł otrzeć twarz swoją z potu.
- Dziękuję za twą uprzejmość o pani, cudzie natury.
Odszedł wraz z chustę i uśmiechem na twarzy.
- Nie sądziłem, że uda ci się z nim wygrać - rzekł z zachwytem Robert.
- Piękna robota Alech - dodał Black
- dzięki wam obu za pochwałę, ale teraz chciałbym odpocząć. Obudźcie mnie na kolację - odparł zmęczonym rycerz.
- Dobrze zasłużyłeś na odpoczynek.
ROZDZIAŁ V
Kolejny dzień miał obfitować w wiele wrażeń. Król nadal nie mógł wyjść z podziwu dla wyczynu Alechandra, który po ciężkim pojedynku wygrał z Elriciem von Juntingen. Za to dziś miał stanąć w szranki ze sławnym Johnem Huntmiltonem, który dowodził najsilniejszą armią - brytyjską. Alechandro nie był w stanie przestać myśleć o cudownej księżniczce imieniem Klio. John to potężnie zbudowany i wysoki rycerz. Jego głównym atutem jest siła, bo muskulatura spowalnia jego ruchy.
Takie informacje udało się uzyskać Black Dogowi podczas obserwacji pojedynków. Przeciwnicy, z którymi spotkał się ten rycerz zawsze mieli chociaż jedną kończynę pogruchotaną, Aż strach pomyśleć jak wygląda osoba, która walczyłą z nim w ostatnim etapie, gdy wprowadzono zwykłe miecze.
Nie ma co ukrywać, że Alechandro pierwszy raz obawiał się walki ze swoim przeciwnikiem. Kompanii dodawali mu otuchy, lecz on dobrze wiedział, że to nie będzie tak proste jak miało to miejsce do tej pory.
Wedlug zapowiedzi pojedynek ich miał być obserwowany przez monarchę NIemiec Romualda wraz z księżniczką oraz króla Włoch Romuela.
Alechandro wiedział, że musi dać z siebie wszystko, żeby zaimponować Klio, w której sie zakochał, a to zdąrzyli już zauważyć sir Robert i Black.
- No chłopie masz ciężki orzech do zgryzienia - rzekł Black
- Alechandro nie chcę cię teraz załamywać, ale na twojej drodze do finału pojawi się również Elric of Melbern - z troską powiadomił Alecha sir Robert.
- Wspaniale już moje życie wisi na włosku, a tu jeszcze tak fantastyczna wiadomość. Dziękuje wam za wiarę i objecuję nie umrzeć tu na arenie. Wszak mamy walkę do stoczenia Robercie - zakończył z uśmiechem Alechandro i odszedł przygotować się psychicznie do walki, bo mógł on stracić nawet życie.
Sugerując się sławą Elrica jak i opowieściami o jego wyczynach spodziewali się człowieka bardzo dobrze zbudowanego o silnych i ogromnych mięśniach. Niemałe było ich zdziwienie, gdy naprzeciw Alechandra pojawił się niski, fakt dobrze zbudowany, ale jego muskulatura, a tak właściwie jej wielkość nie wzbudzały zachwytu. Black i sir Robert pomyśleli z początku, że to jakiś żart, niestety ten skromny mężczyzna rzeczywiście był tym, za którego się podawał. Goście, którzy przybyli na finałową walkę turnieju mieli nadzieję na wspaniałą rozrywkę, wkońcu została dwójka najlepszych. Tym razem nikt nie był pewny wygranej któregoś z rycerzy.
Obaj odebrali od pomocników swój oręż i tarcze, bo ich siła pozwalało obydwóm swobodnie władać mieczem trzymając go tylko w jednej ręce. Zaczęło się. Król dał znak do rozpoczęcia walki. Elric i Alechandro stali nadal naprzeciwko siebie i wzrok skierowali w oczy rywala, dookoła panowała totalna cisza. Wszyscy w spokoju czekali na pierwszy ruch, wtem stało się coś dziwnego i niespodziewanego obaj wojownicy uklęli przed swoimi mieczami składając ręce na rękojeściach. Zdumiewającym było to, że zrobili to jednocześnie, a przecież nawet nie rozmawiali ze sobą.
Inni wielcy rycerze, którzy już odpadli doskonale wiedzieli, że takie coś może, a nawet jest zapowiedzią dla fascynującej rozgrywki, a wręcz możłiwe rzezi.
Wstali, unieśłi miecze do pozycji ataku i ruszyli na siebie z pełnym impetem. Miecze na zmianę się odbijał od tarczy przeciwnika. Przy takiej prędkości i sile wystarczyłby mały błąd by gorzko odczuć to na własnym ciele.
Nagle tarcza Alecha wypadła mu z ręki Elric niewielie myśląc zamachnął się i trafił Alechanrda prosto w ramię, krew rozbryzła się dookoła, a niewiasty jęknęły ze strachu. Na twarzy młodego wojownika pojawiłs ie wyraz bólu. Elric of Melbern cofnął się, bo był pewny, że już wygrał, Publika już wiwatowała na cześć zwyciężcy, ale Alech dokonał cudu i wstał, wywarło to na zgromadzonych ogromne wrażenie. nie mógł już używać tarczy, bo ledwo słaniał się na nogach, mimo to chciał walczyć dalej. Nie usłuchał Blacka, który mu doradzał.
- Wycofaj się, bo to może się dl aciebie fatalnie skończyć.
Tylko ruszył w stronę Elrica, ten zszokowany przez chwilę stał nieruchomo, jednak koniec końców powalił Alechandra na ziemie, rycerz nie miał już ani siły ani też ochoty by znowu się podnieść i walczyć, dał z siebie wszystko.
Co to Alech się nie rusza, sir Robert i Black Dog czym prędzej podbiegli do niego, jeszcze oddychał, ale nadal broczył krwią.
- Dojcie tu medyka, biegiem! - wydarł się sir Robert.
Alechandro został zniesiony na noszach do namiotu i tam opatrzony.
ROZDZIAŁ VI
- Widzę, że już dobrze się czujesz - zwrócił się Black do Alechandra.
- Tak dziękuję, ale nadal nie wiem kto wygrał.
- Wszystkiego się dowiesz na ceremonii zamknięcia.
- To już dziś?
- Tak, spałeś przez trzy dni, ale teraz musimy sie śpieszyć.
Wszystko na arenie było przystrojone jak przy pierwszym dniu w trakcie otwarcia turnieju z jednym małym dodatkiem, a mianowicie przy pasowaniu musiał być obecny kapłan, więc pojawiło się podium przystrojone na czerwono z elementami błękitu. Zgromadzeni oczekiwali na przemowę króla.
- Mili goście, drodzy rycerze i wierna widoni nadszedł czas na zakończenie tegorocznego turnieju, zaraz przystąpimy do przyznawania tytułów. W walce na miecze najlepszym okazał się Elric of Melbern i tym samym nadaje mu tytuł margrabiego. Wraz z królem Romualdem stwierdziliśmy, że w tej kategorii koniecznie trzeba uhonorować i wynieść do tytułu szlacheckiego jeszcze jednego rycerza, tak więc Alechandro ze szkoły Royal Knights of Black Dog zostanie donem w wziązku z tym proszę o wiwat dla don Alechandra. - zakończył król Romuel.
Prośba o oklaski była zbędna, bo gawiedź i bez tego nagrodziła go gromkimi brawami. Każdy doskonale wiedział, że ten młodzian zasłużył sobie na ten tytuł.
- Mości panie - zwrócił się do króla - jak dobrze ci wiadomo pochodzę z odległej wioski, która jest biedna, a jej ludzi są dość wykształceni.
- Jak brzmi twoja prośba rycerzu.
- Chciałbym, aby dostąpili zaszczytu ujrzenia tejże stolicy.
- Dobrze postaram się spełnić twą prośbę.
- Piękne dzięki o miłościwy.
Wieczorem, po ostatnim posiłku ludność przybyła zaczęła się rozjeżdżać do swoich sched. Don Alechandro wraz z kompanami również udali sie w kierunku powrotnym.
Trzydzieści wschodów słońca po turnieju prośba Alecha została spełniona, a on sam został wezwany spowrotem przed oblicze króla do stolicy. Minęło kilka lat od kiedy Alechandro opuścił swą rodzinną wioskę. Teraz mógł znowu ujrzeć swoich rodakó. Rodzice ledwa go poznali, ale spotkanie ich było bardzo łzawe.
Po zachodzie słońca, gdy mieszkańcy Enerfet udali się do gospody na wieczerzę, posłaniecwezwał Alechandra do sali tronowej.
- Źle się stało. Nasz kraj został zaatakowany przez barbarzyńców z odległych ziem.
- Rozumiem, że mam zmobilizować ludzi od obrony państwa.
- Czytasz mi w myślach, a do tego chciałbym, zebyś poprowadził całą armię.
- Panie z całą uprzejmością muszę odmówić do dowodzenia armią lepszy będzie Black ma on w tym większe doświadczenie, ja mogę zająć się drużyną szturmową.
- Niech będzie jak rzekłeś. Ja zbiorę wokół stolicy całą armię, a ty udaj się czym prędzej po Black Doga.
Każdy zajął się tym do czego został wyznaczony. Ziomkowie don Alechandra na jego prośbę zostali zatrzymani w stolicy dla ich bezpieczeństwa.
W tydzien później juz wszystkie drużyny były na swoich miejscach. Jedna została przydzielona do obrony stolicy.
Każda druzyna składa się z trzydziestu łuczników, dwudzistu mieczników lekkich i dwudziestu mieczników ciężkich oraz dowódcy, który zawsze idzie na czele wojsk i często wyróżnia się bogatszym zdobnictwem zbroi czy uzbrojenia.
Jak było planowane dowódcą głównym został Black, który bardzo ucieszył sie na wieść o prawdziwej wojnie. Alechandro z racji swojej zwinności, inteligancji i sporym umiejętnościom taktycznym dostał pod komendę dwie druzyny i grupę zwiadowczą. Dla możliwości cichego podejścia wroga zwiad nie posiadał typowej dla rycerza zbroi. Pancerz członków grupy zwiadowczej stanowiły futrzane buty ze wzmacnianą podeszwą i skurzaną kurtkę. Dzięki temu mogli uniknąć natychmiastowej śmierci w razie zauważenia przez wroga co i tak było prawie niemożliwe.
Nikt do końca nie znał liczebności przeciwnika wiadomym natomiast było, ze ich przywódca był znany ze swego okrucieństwa, bo posła, który miał poprowadzić negocjacje odesłał w kawałkach. Według donosów zwiadu podwladni zwracali suę do niego White Wolf. Był on pokrytylicznymi bliznami, na prawym oku nosił brązową przepaskę prawopodobnie dlatego, że nie posiadał go. Na plecach miał długą i szeroką szramę co mogło świadczyć o jego wysokiej klasie jako wojownika lub niepohamowanej rządzy krwi i braku rozsądku. Tak czy owak z pewnością nie będzie on łatwym przeciwnikiem.
[CENTER]
ROZDZIAŁ VII
[/center]
Przez trzy dni żadna ze stron nie wykonała ruchu wskazującego na zagrożenie przeciwnikowi, pomijając drobny zwiad, którego i tak nikt nie jest w stanie zauważyć, a przynajmniej tak się zdawało zwiadowcom White Wolfa.
- Alechandro widziałeś? - spytał jeden z ludzi.
- Tak, piękne kwiaty dziś zakwitły w lesie.
- Słusznie mówisz panie, ale podobno są trujące - rzekł drugi rycerz odziany w skórę.
- Też tak słyszałem jednak wystarczy o nie odpowiednio zadbać, a mogą okazać się bardzo przydatne.
- Dowódco twa inteligencja w całym świecie nie znajdzie sobie równych. - stwierdził pierwszy rycerz.
Zwiad wroga wrócił do bazy w celu zdania relacji, podczas gdy w sztabie Alechandra szykowali się do ataku na jedną z kryjówek wroga.
- Witajcie z powrotem i co te miernoty planują? - spytał Wolf
- Panie spędziliśmy tam pięć godzin siedząc w ukryciu.
- Nie obchodzi mnie ile tam siedzieliście głupki, pytałem co zamierza wróg.
- Właśnie do tego zmierzałem.
- Mam taką nadzieję!
- Tak, więc przez cały czas rozmawiali o jakiś kwiatach, które dziś zakwitły, nie sądze by coś planowali.
- Świetnie, wspaniała informacja.
Tym czasem u don Alechandra
- Panowie wyprowadziliśmy ich w pole.
- Zgadza się panie. Dzięki twojej inteligencji to wszystko.
- No już nie pochlebiaj mi tak.
- Panie, panie! - zawołał zdyszany łucznik.
- Co się stało mów biegiem.
- Od północy ciągnie na nas oddział wroga.
- Czy to z tej kryjówki, na którą chcieliśmy wyruszyć? - spytał Alech.
- Tak panie właśnie z tamtej - już spokojnie odpowiedział łucznik.
- Idealnie, nie opuścimy tej pozycji i będziemy mogli rozgromić wroga - chwilę pomyślał - panowie zrobimy tak: łucznicy w liczbie 15 na drzewa, te trzy będę idealne, miecznicy, ta dwudziestka, schowacie się w krzakach i wyskoczycie jak wszyscy was minął. Reszta zostaje tu z bazie, żeby wróg nie mógł się niczego domyślić. Nie wolno nam popełnić najmniejszego błędu. Zrozumiano?
- Tak jest panie. - chórem odpowiedzieli.
Malutka pułapka Alechandra została już kompletnie przygotowana na powitanie gości.
Co, zaraz, znam ten herb na zbroi tego człowieka to posłaniec króla Romualda. Trzeba go za wszelką cenę odbić. Sam się tym zajmę. Chłopaki wiedzą w jaki herb mają strzelać. Powiedział do siebie Alechandro. Wróg zbliżał się coraz bardziej do sztabu wojsk Alecha, tym samym wchodząc w jego zasadzkę. Minęli już pozycje mieczników i zaczęło się rycerze odcięli przeciwnikowi możliwość odwrotu, łucznicy jedną serię ściągnęli połowę wojsk. Alechandro szybko dobiegł do posłańca pochwycił go i wyrwał z łap barbarzyńców nie odmawiając sobie zabicia trzech rycerze, a raczej wojowników wroga. Reszta zajęli się łucznicy z miecznikami. Drużyny don Alechandra nie poniosły żadnych strat, bo wróg był zaskoczony takim obrotem spraw.
- Jesteś posłańcem króla Romualda, zgadza się?
- Tak panie, dziękuje ci za uratowanie mi życia. - odrzekł wystraszonym głosem poseł.
- Dokąd cię prowadzili - spytał Niemca - przynieście coś do picia i jedzenia. - te słowa skierował do strzelców.
- Wspominali coś o jakimś White Wolf, co się tu dzieje?
- Drogi kolego zapewne zmierzałeś do stolicy. Wyślę z tobą eskortę, a mamy wojnę i ten White Wolf to dowódca tych robaków parszywych.
Poseł bez przeszkód dotarł do stolicy i przekazał królowi Romuelowi, że Niemcy również są pod najazdem wrogów i nie będą w stanie udzielić im jakiejkolwiek pomocy. Wiadomość ta nie była zbyt zachwycająca. Jednak zaraz potem raport o wycięciu w pień jednego z oddziałów wojsk White Wolfa przez brygadę don Alechandra rozweseliła króla Romuela.
Zbliżał się już zmierzch, temperatura drastycznie obniżyła swoją wartość do 278 stopni Kelvina. Zaszła też mgła ograniczająca pole widzenia można powiedzieć, że sytuacja robiła się ciężka dla każdej ze stron. W obozie Alecha płonęło jaśniejącym w mroku płomieniem pięć ognisk. Don Alechandro i jego ludzie nie spoczęli na laurach po usunięciu jednej z grup White Wolfa, mimo że gęsta jak mleko mgła nie dawała szans na skuteczny zwiad, a co dopiero atak, Alech podwoił wartę, żeby mieć całkowity spokój. Noc okazała się dużo zimniejsza niż przypuszczali rycerze i spokojna. Alechandro miał w planach nazajutrz zaatakować kolejnę pozycję wroga, której położenie wcześniej już ustalili zwiadowcy. Pochód na bazę wroga rozpoczął się jeszcze przed świtem, na trawie nadal utrzymywała się rosa, niebo pokryte było ciemnoszarymi chmurami, które wyglądały jak wielkie kamienie mające zaraz spaść na ziemię.
Drużyny don Alechandra poruszały się cicho lecz szybko w kierunku północ północny-wschód od starej pozycji Alecha. Przodem zostali puszczeni zwiadowcy, by uniknąć nieprzyjemnej niespodzianki. Oddziały Alechandra zatrzymały się w lesie niedaleko bazy wroga. Był już ranek, słońce weszło na sklepienie, chmury zmieniły się w lekkie puszyste obłoczki, tylko rosa nie chciała ustąpić. Ludzie czekali na ostatnie wskazówki od dowódcy. Don Alechandro zakładał szybkie odbicie, a tak właściwie zniszczenie bazy wroga. Drużyny z niecierpliwością i rządzą krwi w oczach wyczekiwały na sygnał do rozpoczęcia szturmu.
[CENTER]
ROZDZIAŁ VIII
[/center]
Black Dog wysłuchiwał raportów ze wszystkich akcji przeprowadzonych przez lab na wroga. Był wielce uradowany, że jego podopieczny spokojnie sobie radzi w wojnie. Jednak niepokoił go fakt tak małej aktywnośco White Wolfa. Kazał, więc odnaleźć jego bazę i śledzić poczynania. Nie musiał czekać długo na raport. Okazało się, że agresor zamierza zaatakować całą swoją pozostałą armią, ale by dotrzeć do granic mista będzie musiał przejść przez długą i szeroką polanę, a to świetne miejsce na walkę w zwarciu, bo nie ma tu się gdzie schować z racji płaskiej rzeźby terenu.
[center]
ROZDZIAŁ IX
[/center]
Nieuchronnie zbliżała się decydująca konfrontacja między armia króla Romuela, a bandą White Wolfa. Wojska Romuela do walki prowadził Black Dog tuż za nim podąrzał don Alechandro. Obaj mieli pod komendą 7 tysięcy zbrojnych gotowych na śmierć dla ojczyzny, naprzeciw nim maszerował White Wolf za swoją zgrają rzezimieszków i morderców. W sumie 15 tysięcy rządnych krwi wojowników, nikt nie jest pewny wygranej.
Zachodzące słońce rzuciło ostatni raz bladą poświatę na długą, szeroką i porośniętą wyłącznie trawą polanę, nic nie zapowiadało nadchodzącej rzezi. Zwierzęta jeszcze się przechadzały po łące poszukując pożywienia, tu i ówdzie pohukiwały między sobą sowy, słychać jeszcze było świergot ptaków, aż wszystko zamilkło.
Nazajutrz obie armie dotarły już na polanę. Słońce górowało na niebie, obłoki zdały się zatrzymać w bezruchu, nie było słychać żadnego zwierzęcia. Ptaki odleciały, a okoliczna zwierzyna musiała uciec usłyszawszy zbliżające się oddziały. Przez chwilę ponowała martwa cisze, tylko proporce szamotane wiatrem wydawały łoskot przypominając co ma się zaraz wydarzyć. Trębacze sięgnęli do skórzanych toreb przyjuczonych do koni by dać sygnał do ataku. Wojska zaraz po usłyszeniu dźwięku trąb pognały na wroga.
Na polanie zrobiło sie niesłychanie głośno od szczęku oręża, końskiego parskania, piszczącego metalu i wrzasków umierających.
Trup słał się gęsto, ciała leżały jedno na drugim, ten bez głowy, tamten przebity na wskroś, a kolejny przecięty wzdłuż na pół.
Black Dog przed rozpoczęciem podzielił wojska na dwie grupy. Jedną wziął on sam, druga przeszła pod komendę Alecha. W ferworze walki zapomniał Alechandro o swoim mentorze. Usłyszał głośny wrzask, który przyprawił go o dreszcze, ale poznał ten głos. Długo się nie zastanawiając zwrócił konia w tymże kierunku i pognał wycinając sobie drogę kosząc kolejnych zbirów Białego Wilka. Dotarł na miejsce, lecz stracił konia, ale to co zobaczył było jeszcze gorsze. Oto pod jego nogami leżało ciało jego mistrza i wielkiego przyjaciela, poznał go jedynie po szramach na dłoniach powstalych na skutek dierżenia miecza, bo głowy tak samo jak i prawej nogi już nie miał. Widok ten spowodował wybuch wielkiej złości i niepohamowanej chęci zemsty. Rzucił się w tłum na oślep zadając ciosy swym ciężkim i ogromnym mieczem.
Dzień zblizał się ko zachodowi, temperetura spadła, rycerze byli coraz słabsi, a raczej skrajnie wycięczeni. Ci co przeżyli, a zostało ich niewielu, zebrali swoich poległych kompanów na jednym stosie i spalili, a wyższych rangą wrzucano na wozy, by można było odwieźć ich przed oblicze króla.
Polana już nie była taka urocza jak wcześniej. Kopyta końskie poryły jej gładką powierzchnię, a zieleniacą się trawę zalało morze krwi i trupy ludzi White Wolfa wraz z nim.
Wojska króla Romuela pogrążone w smutku wracały na zamek, by dostarczyć poległych dowódców. Bilans wojny okazał się straszny 500 oficerów, 300 chorążych to tylko najważniejsi, w sumie życie oddało 4,5 tysiąca ludzi po stronie armi Romuela i 8 tysięcy od strony najeźdźccy.
Don Alechandro nie odezwał się ni słowem podczas drogi powrotnej. Żal po stracie człowieka, króey zrobił z niego rycerza sciskał mu serce.
Do bram stolicy dotarli po dwóch dniach. Król wiedział już o wygranej, więc kazał przygotować powitanie, nie spodziewał się jednak, że ten trumf ma tak gorzki smak. Jako pierwszy brame przekroczył Alechandro, głowę miał spuszczoną w dół, w oczach żal, ból i smutek, a nawet łzy. Ludność, która miała wiwatować zamilkła. Przemarsz pod pałac odbył się w głuchej, nieprzeniknionej ciszy. Romuel juz czekał na relacje, lecz zamiast tego otrzymał strumień łez. Don Alechandro bez odwracania głowy i oczu wskazał ręką powóz tuż za sobą. Król zrozumiał gest podszedł i wszystko już było dla niego jasne, natychmiastowo zmienił swoje wcześniejsze zaleceia. teraz liczył się pochówek dowódcy, człowieka, a przede wszystkim przyjaciela.
Na pogrzebie pojawili sie wszyscy ludzie, którzy przeżyli tę jakże krwawą wojnę. Po nim kazdy poszedł w swoją stronę, Romuel wydał rozkaz przyprowadzenia Alechandra, lecz cała świta króla nie mogła go już znaleźć.
Tak kończą się przygody małego chłopca, któremu dane było żyć, widzieć i doznawać ciężaru życia, by w końcu odejść jako wygrany, lecz smutny rycerz gdzieś w świat, gdzie nikt nie mógł go już znaleźć.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Design by
Freestyle XL
/
Music Lyrics
.
Regulamin